Spiritus contra spiritum : duchowość w trzeźwieniu !
- Sebastian Błażyca
- 8 maj
- 14 minut(y) czytania

Spiritus – od etymologii do ducha
Słowo spiritus po łacinie oznacza jednocześnie „ducha” (w sensie najwyższego doświadczenia religijnego) oraz alkohol. Ta zdumiewająca dwuznaczność językowa stała się symbolem walki duchowości z nałogiem. Już starożytni dostrzegali związek między „duchem” a odurzającymi „spirytualiami”– w wielu językach słowo „spirits” odnosi się zarówno do trunków, jak i do bytu duchowego. Nic więc dziwnego, że w historii leczenia alkoholizmu słowo spiritus zyskało głębokie znaczenie metaforyczne. Hasło “spiritus contra spiritum” – „duch przeciwko duchowi (alkoholowi)” – stało się punktem wyjścia do rozważań o tym, jak duchowość może pokonać niszczącą moc „spirytusu”(*)

Carl Jung, Rowland Hazard i narodziny AA
Na początku lat 30. XX wieku szwajcarski psychiatra Carl Gustav Jung odegrał zaskakującą rolę w historii zdrowienia z alkoholizmu. Jung leczył pewnego amerykańskiego biznesmena, Rowlanda Hazarda, z pozornie beznadziejnego nałogu. Po długiej terapii i kolejnych nawrotach Jung miał stwierdzić, że Hazard jest „chronicznym alkoholikiem” i medycyna nie potrafi mu pomóc (*). Zasugerował jednak coś niezwykłego: jedyną nadzieją może być głębokie „doniosłe doświadczenie duchowe” zdolne całkowicie odmienić czyjeś życie (*). Innymi słowy – tylko duch mógł pokonać „spirytus”. W liście do współzałożyciela AA Jung później ujął to dosadnie: „Widzisz, ‘alkohol’ po łacinie to spiritus, a używa się tego samego słowa na najwyższe przeżycie duchowe, co na najbardziej degradującą truciznę. Pomocna formuła brzmi więc: spiritus contra spiritum”(*). Jung wskazał, że pragnienie alkoholu u alkoholika jest w istocie wypaczoną tęsknotą za pełnią ducha – za poczuciem jedności z Bogiem lub poczuciem sensu(*).
Ta uwaga Junga stała się iskrą zapalną przemiany Rowlanda. Wstrząśnięty diagnozą, Hazard zaczął szukać ratunku poza konwencjonalną terapią i trafił do ugrupowania o nazwie Oxford Group, ruchu chrześcijańskiego stawiającego na moralną odnowę i doświadczenie duchowe(*). Tam przeżył coś na kształt nawrócenia i utrzymał abstynencję. Ale na tym historia się nie kończy – Rowland, idąc za duchem wspólnoty, postanowił nieść posłanie dalej. W lecie 1934 r. wraz z dwoma przyjaciółmi z Oxford Group odnalazł w Vermont swojego znajomego z czasów picia, Ebby’ego Thatchera, który popadał w coraz głębszy alkoholizm. Opowiedzieli Ebby’emu o swojej duchowej przemianie i nadziei na wyzwolenie z nałogu. Ebby Thacher trzeźwiał dzięki temu przesłaniu, a kilka miesięcy później – w listopadzie 1934 – odwiedził swojego dawnego kumpla od kieliszka, Billa Wilsona (późniejszego „Bill W.”) w Nowym Jorku (*). Podzielił się z nim tym samym duchowym przesłaniem: zasugerował Billowi, by zwrócił się o pomoc do „Siły większej od niego samego”. Wkrótce potem Bill W. doznał w szpitalu spektakularnej wizji („białego światła”) i głębokiego uczucia pokoju – doświadczenia, które natychmiast uwolniło go od głodu alkoholowego (*). To właśnie spotkanie nauki Junga, duchowej praktyki Oxford Group i desperacji ludzi uzależnionych dało początek ruchowi Anonimowych Alkoholików (AA). W 1935 r. Bill W. i lekarz Bob Smith (Dr. Bob) założyli AA, opierając program zdrowienia na duchowych zasadach zaczerpniętych z Oxford Group, ale dostosowanych dla alkoholików. Jak widać, od samego zarania idei AA przyświecała myśl, że „tylko duchowe przebudzenie może pokonać głód alkoholu” – czyli spiritus contra spiritum w praktyce.
Duchowość w programie 12 Kroków AA
Anonimowi Alkoholicy od lat 30. rozwinęli unikalny program zdrowienia, którego fundamentem jest duchowość, nie terapia medyczna. AA to dziś globalna wspólnota samopomocowa mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się ze sobą doświadczeniem, siłą i nadzieją, aby wspólnie pozostać trzeźwi. Program AA streszcza się w Dwunastu Krokach, które są praktyczną ścieżką ku trzeźwości – często opisuje się je wręcz jako zestaw duchowych zasad prowadzących do nowego życia (*). Jak czytamy w oficjalnych materiałach AA, „Dwanaście Kroków AA to zbiór duchowych zasad Programu Zdrowienia z alkoholizmu. W rezultacie stosowania tych zasad wielu alkoholików jest w stanie zapanować nad swoim pragnieniem picia, powrócić do zdrowia i rozwiązać wiele innych problemów życiowych". Trzeźwość w AA oznacza bowiem coś więcej niż abstynencję – to głęboka przemiana sposobu myślenia i odczuwania, znalezienie nowego sensu i siły do życia.
Na czym polega ta DUCHOWOŚĆ AA?
Program nie narzuca konkretnej religii – zamiast tego mówi o „Bogu, jakkolwiek Go pojmujemy” lub o „Sile większej od nas samych”. Już Drugi Krok mówi: „Uwierzyliśmy, że Siła większa od nas samych może przywrócić nam zdrowy rozsądek”, a Trzeci Krok dodaje: „Podjęliśmy decyzję, aby powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, tak jak Go rozumieliśmy.”(*). Innymi słowy, każdy uczestnik AA definiuje swoją własną koncepcję „Siły Wyższej” – może to być tradycyjny Bóg religijny, ale dla wielu jest to po prostu wspólnota AA, Miłość, Dobro czy jakakolwiek moc dająca nadzieję. Kluczowe jest uznanie swojej bezsilności wobec alkoholu (Krok 1) i otwarcie się na pomoc spoza własnego ego. Kolejne Kroki prowadzą poprzez rachunek sumienia, wyznanie swoich błędów, zadośćuczynienie skrzywdzonym, aż do duchowego przebudzenia (Krok 12) i niesienia posłania innym. Zwłaszcza Krok 12 jest zwieńczeniem przemiany: mówi o doświadczaniu „duchowego przebudzenia jako rezultat tych kroków” i nakazuje praktykować te zasady we wszystkich dziedzinach życia, dzieląc się nimi z innymi alkoholikami. Duchowość w AA ma więc wymiar praktyczny i wspólnotowy – nie jest teorią, lecz codziennym poszukiwaniem siły do trzeźwego życia poprzez modlitwę, medytację, pracę nad sobą i służbę innym.
Wielu terapeutów i specjalistów leczenia uzależnień podkreśla, że program AA trafia w sedno tego, co nazywane jest „pustką duchową” – stanem wewnętrznego wypalenia, poczucia braku sensu, samotności i duchowego głodu. Alkohol staje się dla osoby uzależnionej czymś więcej niż używką – bywa ostatnią deską ratunku, fałszywym lekarstwem na cierpienie egzystencjalne. Stopniowo przejmuje kontrolę nad życiem, aż butelka staje się jedynym źródłem ulgi i złudnej bliskości. Program 12 kroków proponuje wypełnienie tej pustki czymś głębszym i zdrowszym: doświadczeniem więzi z innymi ludźmi, odbudową relacji z samym sobą i – jak to określa AA – z „Siłą większą niż my sami”. To właśnie w tej wspólnocie wiele osób odnajduje nadzieję, pokój ducha i duchową równowagę, które wcześniej próbowały osiągnąć w alkoholu. Taką przemianę trudno uchwycić naukowo – nie mierzy się jej w litrach ani miligramach – ale dla osób zdrowiejących z uzależnienia jest ona często punktem zwrotnym. Nieprzypadkowo twórcy AA mówili, że alkoholizm to „choroba duszy, ciała i umysłu”, a najskuteczniejszą odpowiedzią okazało się właśnie leczenie duszy poprzez życie według duchowych zasad.

Bill W. i poszukiwanie doświadczenia duchowego poprzez LSD
Mniej znanym rozdziałem historii AA jest fascynacja Billa W. (W = Wilson) psychodelikami, a konkretnie LSD, jako potencjalnym katalizatorem doświadczenia duchowego. W połowie lat 50., już po 20 latach własnej trwałej trzeźwości, Bill wciąż martwił się losem tych alkoholików, którzy nie potrafili osiągnąć „nagłego duchowego przebudzenia” wymaganego do wyzdrowienia (*). Zastanawiał się, czy dałoby się im w tym pomóc w sposób bardziej bezpośredni. W owym czasie w Kanadzie i USA prowadzone były pionierskie badania nad zastosowaniem LSD w terapii alkoholizmu – psychiatrzy tacy jak Humphry Osmond czy Abram Hoffer raportowali obiecujące wyniki, gdzie jednorazowa sesja z LSD wywoływała u alkoholików przeżycia podobne do duchowego olśnienia i wielu z nich przestawało pić. Bill W., choć początkowo sceptyczny co do pomysłu „leczenia narkotykiem” , z czasem nabrał ciekawości wobec tych doniesień (*).
W sierpniu 1956 roku Bill zdecydował się osobiście wziąć udział w kontrolowanym eksperymencie z LSD. W szpitalu Veterans Administration w Los Angeles pod okiem dr Sidneya Cohena (psychiatry badającego LSD) i w towarzystwie swoich przyjaciół – pisarza Aldousa Huxleya i filozofa Geralda Hearda – zażył LSD po raz pierwszy (*). Doświadczenie to, według relacji, było dla niego głęboko poruszające. Bill opisywał później, że „jego 'drzwi percepcji' oczyściły się, kolory nabrały intensywności, ruchy stały się pełne gracji, a ponad wszystko ogarnęło go poczucie 'zasadniczej w porządku-istności' (All-Rightness) wszechświata”(*). Innymi słowy, przeżył coś w rodzaju mistycznej jedności i zachwytu nad światem, porównywalnego z tym, co odczuł w swoim oryginalnym „białym świetle” w 1934 r.
To jedno doświadczenie tak bardzo podniosło go na duchu (przyniosło m.in. ulgę w nawracającej depresji), że Bill zaczął wierzyć w terapeutyczną wartość LSD. Pisał do przyjaciół listy pełne entuzjazmu: „Jestem pewien, że doświadczenie z LSD bardzo mi pomogło. Mam wyostrzone postrzeganie kolorów i docenianie piękna, które niemal zostały zniszczone przez lata depresji” (*). Uważał, że LSD tymczasowo osłabia ego, bariery „ja”, co pozwala człowiekowi spojrzeć na siebie i świat z szerszej perspektywy – poczuć łączność z kosmosem i Bogiem (*). A przecież dokładnie o to chodzi w duchowym przebudzeniu w AA: przełamać egoizm i izolację, by otworzyć się na łaskę. Bill sugerował więc, że LSD może pomóc niektórym alkoholikom osiągnąć wgląd duchowy, jaki jest potrzebny do wyzdrowienia, zwłaszcza tym, którym nie udaje się to innymi metodami (*). Zastrzegał przy tym, że LSD nie zastąpi oczywiście pracy nad Programem ani tradycyjnych sposobów, a jedynie może być „wartościowe dla niektórych ludzi” jako tymczasowe „obniżenie ego” ułatwiające kontakt z siłą wyższą (*).
Zafascynowany potencjałem psychodelika, Wilson kontynuował te eksperymenty przez kilka lat. Założył w Nowym Jorku niewielką grupę dyskusyjną, gdzie wraz z zaufanymi przyjaciółmi (m.in. katolickim księdzem Edem Dowlingiem oraz żoną Lois i sekretarką Nell) badał „duchowy potencjał LSD” (*). W 1957 r. napisał nawet niewysłany list do Carla Junga, w którym chwalił odkrycia związane z LSD jako potwierdzające Jungowską ideę konieczności doświadczenia duchowego (*). Trzeba podkreślić: Bill W. nigdy nie proponował, by czynić z LSD część programu AA ani by dawano je wszystkim członkom! Były to prywatne poszukiwania prowadzone z naukowcami, poza formalnym AA. Jednak wieść o tych eksperymentach zaczęła krążyć w środowisku AA i wywołała niemałą konsternację. Dla wielu członków AA, zwłaszcza tych konserwatywnych, brzmiało to jak herezja: współzałożyciel AA zażywa kwasa i mówi, że to mu pomogło duchowo?!
Jak wspomina dr Humphry Osmond (ten sam, który ukuł termin „psychedelic”), „to wywołało różne skandale w AA. Byli bardzo ambiwalentni wobec faktu, że ich wielki założyciel bierze LSD” (*). W istocie, większość starych wyjadaczy AA stanowczo sprzeciwiała się eksperymentom Billa. Uważali, że flirtowanie z jakąkolwiek substancją psychoaktywną kłóci się z podstawową zasadą całkowitej abstynencji i zaufania wyłącznie „sile wyższej, nie chemii”. Bill argumentował, że LSD nie uzależnia i stosowane w kontrolowanych warunkach może być narzędziem, ale na wielu te tłumaczenia nie zrobiły wrażenia. Ostatecznie, pod presją opinii wspólnoty, Bill zaniechał dalszego publicznego promowania LSD pod koniec lat 60. i temat pozostał w AA tabu na długie dekady. Co ciekawe, nawet po latach Bill prywatnie utrzymywał, że LSD pomogło mu usunąć resztki lęku przed śmiercią i pogłębić wiarę – do końca życia (1971) pozostał przekonany o jego potencjale, choć zgadzał się, że nie jest to środek dla każdego,a już napdewno- nie cudowny lek.
Ta historia, skrzętnie zamiatana pod dywan w AA przez wiele lat, pokazuje dylemat: czy istnieje “droga na skróty” do duchowego przebudzenia? Bill W. w swoim niepokornym, pionierskim duchu szukał wszelkich sposobów, by pomóc cierpiącym alkoholikom – nawet jeśli oznaczało to wyjście poza ortodoksję programu. Jego eksperymenty z LSD były kontrowersyjne, ale wynikały z troski o tych, którzy „nie łapią” duchowej iskry w AA. Co więcej, Bill wyprzedził swoje czasy – dziś, z perspektywy ponad 60 lat, nauka ponownie bada psychodeliki w terapii uzależnień i wiele wskazuje na to, że miał intuicję co do ich możliwych korzyści.
Współczesne badania: psilocybina i leczenie uzależnień
Po okresie zastoju trwającym od późnych lat 60. do początku XXI wieku, badania nad terapeutycznym zastosowaniem psychodelików wróciły na legalną ścieżkę. Szczególnie intensywnie bada się teraz psilocybinę (aktywny związek z tzw. magic mushrooms, czyli „magiczych grzybów”) w leczeniu różnych zaburzeń – depresji, lęków, a także uzależnień, w tym alkoholizmu. Co na to nauka? Czy faktycznie „duchowe” wizje wywołane substancją mogą pomóc przerwać ciąg alkoholowy? Najnowsze, rygorystycznie przeprowadzone próby kliniczne dają ostrożnie pozytywne odpowiedzi.
Sztandarowym przykładem skuteczności terapii psychodelicznej w leczeniu uzależnień jest badanie kliniczne opublikowane w 2022 roku w prestiżowym czasopiśmie JAMA Psychiatry (szeroko komentowane również w Nature Medicine). Wzięły w nim udział 93 osoby z poważnym zespołem uzależnienia od alkoholu (Alcohol Use Disorder). Uczestników podzielono na dwie grupy: jedna z nich otrzymała dwie dawki psylocybiny w kontrolowanych, terapeutycznych warunkach, a druga – dwie dawki aktywnego placebo (difenhydraminy, czyli leku przeciwhistaminowego o działaniu uspokajającym). Obie grupy uczestniczyły równolegle w psychoterapii wspierającej.
Po 32 tygodniach obserwacji wyniki były jednoznaczne. Uczestnicy, którzy otrzymali psylocybinę, spędzili zaledwie 9,7% dni na tzw. „ciężkim piciu” (czyli intensywnym spożywaniu alkoholu), podczas gdy w grupie placebo odsetek ten wynosił aż 23,6%. Oznacza to, że psylocybina – w połączeniu z psychoterapią – ponad dwukrotnie zmniejszyła częstość epizodów intensywnego picia w porównaniu z tradycyjnym podejściem.
Co więcej, niemal połowa osób z grupy psylocybinowej osiągnęła pełną abstynencję, co było wynikiem dwukrotnie lepszym niż w grupie kontrolnej. Uczestnicy opisywali sesje jako bardzo intensywne emocjonalnie – część z nich przeżyła głębokie wglądy, konfrontację z własnym cierpieniem, a nawet mistyczne wizje. I choć doświadczenia te nie były zawsze łatwe, to nie odnotowano żadnych trwałych skutków ubocznych. Wręcz przeciwnie – wielu uczestników zgłaszało pozytywne zmiany w nastawieniu do życia, spadek lęku, poprawę nastroju oraz wzrost motywacji do trzeźwości, co potwierdziły również osobne analizy jakościowe (*).
A LSD?
Inne badania również wspierają te obserwacje. W metaanalizie opublikowanej w 2012 roku przez Teri S. Krebs i Pål-Ørjana Johansena w czasopiśmie Journal of Psychopharmacology. przeanalizowano dane z sześciu randomizowanych badań kontrolowanych z lat 60. XX wieku, obejmujących łącznie 536 uczestników. Wyniki wykazały, że pojedyncza dawka LSD, podawana w kontekście terapeutycznym, była związana ze znaczącym zmniejszeniem nadużywania alkoholu. Efekt terapeutyczny utrzymywał się przez kilka miesięcy po podaniu, jednak nie był już statystycznie istotny po 12 miesiącach (*). Niestety, przerwanie badań w latach 70. sprawiło, że te wyniki poszły w zapomnienie. Teraz naukowcy do nich wracają, głównie skupiając się na psilocybinie (która budzi nieco mniejsze kontrowersje społeczne niż LSD).
Oprócz wyżej wspomnianego badania z 2022 roku, prowadzi się kolejne próby – np. w 2023 ruszyła większa, wieloośrodkowa faza badawcza w USA, by potwierdzić skuteczność psilocybiny w terapii alkoholizmu na większej próbie. Wstępne dane są na tyle obiecujące, że niektórzy eksperci mówią o „przełomie w leczeniu uzależnień” – po dekadach braku nowych metod, psychoterapia wsparta psychodelikiem może okazać się game changerem. Oczywiście ostrożność jest tu słowem kluczowym: badania prowadzone są w kontrolowanych warunkach, z przygotowaniem pacjenta, obecną terapią – nikt nie sugeruje, by alkoholik sam eksperymentował z grzybami w domu. To, co leczy, to nie magiczna molekuła per se, lecz cały proces terapeutyczny: substancja wywołuje stan sprzyjający wglądowi, a terapeuta pomaga ten wgląd przekuć w trwałą zmianę postawy i zachowania. Niemniej, fakt że przeżycie bliskie mistycznemu można wywołać farmakologicznie i że ono realnie przekłada się na zmniejszenie głodu alkoholowego, jest czymś niezwykle fascynującym. Jak skomentował jeden z badaczy, „to tak, jakbyśmy dostali do ręki narzędzie pozwalające zajrzeć w głąb duchowego wymiaru terapii – i zobaczyli, że tam faktycznie dzieje się ‘coś’, co pomaga ludziom wyzdrowieć (*).”
Patrząc na to z perspektywy historii: intuicja Billa W. sprzed ponad pół wieku znajduje dziś potwierdzenie naukowe. Choć w jego czasach pomysł użycia LSD dla dobra alkoholika wydawał się szalony i nie do pogodzenia z duchem AA, obecnie renomowane ośrodki badawcze publikują dane w Nature i Lancet Psychiatry, które w elegancki sposób potwierdzają starą formułę: spiritus contra spiritum. Tyle że „duch” przychodzi tu w formie kontrolowanej sesji psychodelicznej, często opisywanej przez uczestników w kategoriach doświadczenia głęboko duchowego właśnie – z poczuciem jedności, miłości, przebaczenia, spotkania z czymś większym od siebie. Badania nad aktywnością mózgu sugerują, że psilocybina rozluźnia patologiczne sieci nawykowych myśli (np. tzw. sieć stanu początkowego default mode network– DMN – powiązaną z nałogowymi mechanizmami), umożliwiając bardziej elastyczne i świeże spojrzenie na własne życie (*). W efekcie osoba uzależniona może doświadczyć czegoś w rodzaju resetu – zyskać nową perspektywę, często właśnie natury duchowej, gdzie odczuwa wdzięczność za życie, chęć zmiany, poczucie sensu czy kontakt z Bogiem jakkolwiek rozumianym. To z kolei bardzo przypomina klasyczne opisy zdrowiejących alkoholików w AA, którzy po przejściu kroków mówią o „cudzie przemiany”.
Czy zatem w przyszłości terapia psychodeliczna stanie się uzupełnieniem duchowych programów dla osób, którym AA nie wystarcza? Być może tak się stanie – już teraz niektóre ośrodki zaczynają łączyć te podejścia, choć jest to teren nadal eksperymentalny.
Doświadczenia własne: badanie ankietowe i głosy z AA
Pisząc pracę dyplomową, nie tylko poruszyłem temat duchowości w trzeźwieniu, ale i postanowiłem zebrać opinie zarówno specjalistów, jak i samych osób uzależnionych na temat wykorzystania psychodelików w leczeniu alkoholizmu. W ramach mojego badania magisterskiego przeprowadziłem anonimowe ankiety w dwóch grupach: (1) wśród psychologów i terapeutów uzależnień oraz (2) wśród trzeźwiejących alkoholików, głównie członków AA. Chciałem się dowiedzieć, czy specjaliści i sami zainteresowani widzą w takich metodach nadzieję, czy raczej zagrożenie, i jak odnoszą się do kontrowersji, które opisałem powyżej.
Wyniki okazały się bardzo ciekawe. Terapeuci w przeważającej większości ostrożnie popierają dalsze badania nad LSD/psilocyną w kontekście leczenia uzależnień. Wielu z nich uznało, że psychodeliki mogą nieść pewną nadzieję dla najciężej uzależnionych pacjentów, podkreślając jednak kategorycznie, że konieczne są dalsze kompleksowe badania potwierdzające bezpieczeństwo i skuteczność takiego podejścia. Innymi słowy – specjaliści nie odrzucają z góry tej idei (wiedzą o nowych, obiecujących wynikach naukowych, często sami śledzą temat), ale trzymają się faktów: zanim cokolwiek trafi „pod strzechy” terapii, musi być solidnie sprawdzone naukowo i ujęte w odpowiednie ramy. Pojawiały się opinie, że psychodeliki mogą być „ciekawym uzupełnieniem” dla wybranych pacjentów, zwłaszcza tych z wielokrotnymi nawrotami, ale raczej nie zastępstwem klasycznych metod.
Jeśli chodzi o członków AA i osoby uzależnione, ich głosy były bardziej podzielone i wyrażone z większym emocjonalnym ładunkiem. Ogólnie rzecz biorąc, większość doświadczonych AA-owców wykazała umiarkowane zainteresowanie możliwością wykorzystania LSD/psilocybiny – to znaczy, nie odrzucili pomysłu całkowicie, ale też nie entuzjazmowali się nim przesadnie. W odpowiedziach często przebijała ciekawość w stylu: „słyszałem, że takie rzeczy pomagają, ale nie wiem, czy to dla mnie”. Wielu podkreślało lojalność wobec tradycyjnego programu. Pojawiły się jednak także głosy osób, które same przeszły doświadczenia psychodeliczne (jeszcze zanim trafiły do AA) i twierdziły, że pomogło im to dostrzec swój problem lub poczuć „Bożą obecność”. Takie osoby były bardziej otwarte na temat – traktowały psychodeliki jak potencjalne narzędzie, które w rękach lekarzy mogłoby wesprzeć terapię. Z kolei zdecydowany sprzeciw wyrazili głównie ci uczestnicy AA, którzy obawiali się, że „to tylko kolejna wymówka dla alkoholika, by zmienić jedno odurzenie na drugie”. Jeden z respondentów napisał: „AA działa od ponad 80 lat bez grzybków – nie kombinujmy”. Ta różnica zdań stała się jeszcze bardziej wyraźna, gdy dyskusja przeniosła się na forum internetowe AA, gdzie anonimowo zapytałem o opinię szerszą grupę. Rozgorzała gorąca dyskusja: część uczestników z ciekawością dopytywała o szczegóły badań nad psilocybiną, ale inni reagowali dość stanowczo negatywnie, traktując sam temat jako niemal zdradę zasad AA. „Żadne ćpanie nie zapewni ci trwałej trzeźwości – tylko praca nad sobą” – pisał ktoś. Ktoś inny odparował: „A czy Bill W. nie ‘ćpał’ LSD? Trochę pokory, może to nas czegoś uczy”. Widać było, że temat psychodelików budzi kontrowersje w środowisku AA do dziś. W sumie jednak przeważała postawa umiarkowana: „Może i coś w tym jest, ale ja zostanę przy swoim”.
Z mojego badania wynika także pewna obserwacja natury osobistej: język, jakim mówimy o duchowości, bywa zrozumiały tylko dla tych, którzy tego doświadczyli. Gdy opowiadałem niektórym kolegom z AA o wynikach badań naukowych, oraz własnych głebokich doświadczeniach duchowych, reakcją bywało wzruszenie ramionami – bo jak wytłumaczyć naukowo łaskę trzeźwości? Z kolei naukowcy często patrzą sceptycznie na mistyczne opowieści z mityngów – dopóki nie zobaczą liczb. Tymczasem prawda leży pośrodku: doświadczenie duchowe ma swój subiektywny wymiar (język serca) i obiektywne korelaty (zmiany w mózgu, zachowaniu). I jedno, i drugie podejście opisuje ten sam fenomen różnymi słowami. Dlatego warto prowadzić dialog – zarówno między AA a światem nauki, jak i między zwolennikami tradycyjnej ale też alternatywnej drogi do duchowości w trzeźwieniu.
Po prostu: Duchowość w trzeźwieniu na co dzień
Zbliżając się do końca tego wpisu, chciałbym podzielić się refleksją na prosty, osobisty sposób. Bo gdy mówimy o duchowości w trzeźwieniu, łatwo zabrnąć w wielkie idee, badania naukowe, historie słynnych ludzi. A przecież dla każdego z nas duchowość może znaczyć coś innego i przejawiać się w drobnych rzeczach. Duchowość w trzeźwieniu – co to właściwie znaczy w codziennym życiu? Dla mnie to pewnego rodzaju przebudzenie, ale nie jednorazowy grom z jasnego nieba, lecz proces. To budowanie relacji z samym sobą, ze swoją wyższą mocą (jakkolwiek ją rozumiem) i z ludźmi wokół. To odkrywanie, że:
Nie jestem sam: W najciemniejszych momentach nałogu czułem się samotny i niezrozumiany. Duchowość w trzeźwieniu nauczyła mnie, że jest coś (lub ktoś) większego, co mnie wspiera. Może to być Bóg z religii, może siła grupy wsparcia, a może po prostu miłość bliskich. Ważne, że już nie dźwigam świata sam.
Życie ma sens!
Kiedyś topiłem smutki w alkoholu, bo wydawało mi się, że nic nie ma znaczenia. Teraz potrafię dostrzec sens w małych rzeczach – uśmiechu dziecka, spacerze w lesie, pomocy udzielonej drugiej osobie. Te drobiazgi składają się na poczucie, że moje życie jest wartościowe bez alkoholu.
Duchowość nie sprawiła, że problemy zniknęły. Ale dała mi coś cenniejszego – przestrzeń i narzędzia, by stawić im czoła z większą łagodnością. Skupienie intencji, chwile ciszy, świadomy oddech i rozmowa z kimś, komu mogę zaufać – to wszystko pomaga mi uciszyć wewnętrzny chaos. Dzięki temu nie sięgam już po etanol, gdy życie mnie przytłacza.
Wdzięczność zamiast goryczy: Każdy dzień trzeźwości to dar. Kiedyś byłem pełen żalu do siebie i świata. Dziś staram się praktykować wdzięczność. Za to, że się obudziłem, że mam dach nad głową, że telefon od przyjaciela potrafi poprawić humor. Wdzięczność to cichy, ale mocny aspekt duchowości.
Bycie tu i teraz: Alkohol często był ucieczką od teraźniejszości – albo w przeszłość pełną żalów, albo w przyszłość pełną lęków. Duchowość uczy mnie życia chwilą obecną. Cieszenia się tym, co teraz, i ufania, że „jutro zatroszczy się o siebie”.
Na koniec, duchowość w trzeźwieniu to PoProstu bycie dobrym dla siebie i innych. Traktowanie siebie z szacunkiem, jak przyjaciela, nie wroga. Szukanie znaczenia w służbie innym – choćby dzieląc się swoją historią, by ktoś inny zobaczył, że wyjście z nałogu jest możliwe. Czy psylocybina lub LSD mogą w tym pomóc? Być może, jako katalizator, iskra zapalna. Ale najważniejsze jest to, co zrobimy potem z tym płomieniem. Duchowość jest jak ogień, który trzeba w sobie podtrzymywać codziennie, czy to modlitwą, medytacją, kontaktem z naturą, sztuką czy dobrym uczynkiem. I PoProstu o to chodzi – by odnaleźć w trzeźwieniu nie tylko brak picia, ale pełnię życia. Pełnię, w której jest miejsce na sens, miłość, bliskość i spokój ducha.
Podpisano,
Atypowy Seba





Komentarze